To nie jest miłość
Ani sympatia.
To tylko pożądanie w
najczystszej postaci.
Innymi słowy, to żądza
pozbawiona głębszego uczucia,
Bo żadna nierozerwalna
więź nie istnieje w tym świecie.
To pożądanie domaga się
ciągle swego niczym głodująca bestia,
I, chociaż tego
pragnienia nie da się powstrzymać,
Nie ma w nim nawet
szczypty czegokolwiek złego czy nienaturalnego.
Ale to nie jest miłość.
– Lord Richter
– Lord Richter
Dzisiaj jest wielki dzień,
musi się udać!
Kaori zawiązała pod
kołnierzem śnieżnobiałej koszuli kokardę o tym samym kolorze. Starannie
powpinała wsuwki w niesforną grzywkę, na chwilę cofając ją za linię czoła.
Rozprowadziła po twarzy
krem BB. Nałożyła na usta łagodnie iskrzący się błyszczyk, po rzęsach
przejechała tuszem, a na koniec dodała długie i dosyć cienkie kreski na
powieki.
Uśmiechnęła się do
siebie, patrząc z rozmarzeniem w lustro. Ciekawiło ją, ile osób spotka i jakie
one wszystkie będą. Może spotka kogoś, kto lubi mangi shoujo1 albo
lepiej – jakiegoś przystojnego chłopaka? Szkolne kluby stanowiły świetną okazję
do poznania kogoś nowego i ćwiczenia porozumiewania się z innymi.
Pozbyła się wsuwek i
przetrzepała włosy, nadając im puszystości. Wpięła w grzywkę kilka spinek dla
weselszego wizerunku, po czym wyszła z łazienki, oznajmiając siostrze, że
zwolniła już pomieszczenie na dobre.
***
Kurwa, nie wstaję jeszcze, nie ma mowy.
Naciągnęła kołdrę po
sam czubek głowy, usiłując uwolnić się od gasnących już powoli ostrych promieni
słonecznych, lecz na próżno. Światło dawało tak mocno po oczach, że zbudziłoby
nawet nieżywego.
Zawinęła się w swego
rodzaju "omlet" z pierzyny. Wyglądała teraz jak ludzkie sushi.
Wampiry na pewno by brały, mm!
Ogólnie to czuła się
fatalnie. Bardzo, bardzo, bardzo fatalnie. Powieki zdawały się niemiłosiernie
jej ciążyć, a siła w nogach prawdopodobnie zrobiła sobie z jej właścicielki
najzwyklejsze jaja – kompletnie ją opuściła i najpewniej wylegiwała się teraz
gdzieś na karaibskiej plaży, popijając leniwie mojito.
Spojrzała w sufit z
wycieńczeniem. Z niewiadomych powodów nie umiała wczoraj zasnąć. Serce jej
waliło, jakby chciało wyrwać się z piersi i cały dzień pociła się jak świnia
idąca na rzeź.
Usiadła ociężale na
skraju łóżka. Wyciągnęła ręce w górę, wydając z siebie ziewnięcie godne geparda
i nie przejmując się tym, czy obudzi resztę domostwa. Może była z niej trochę
upierdliwa i złośliwa babka, ale zasłużyli na to po pobudce, jaką jej ostatnio
zafundowali.
Swoją drogą... niby tacy z nich cwaniacy, rozwalili mi telefon, mówiąc,
że nie ucieknę, a nie przyszło im do głowy, że mogę mieć laptopa, tableta,
smartwatcha i... No dobra, może tableta
smartwatcha nie mam, w końcu ze mnie tylko biedny uczniak, ale laptop
też może być przydatny! Prócz tego, że brak Internetu mnie przy nim skutecznie
załatwił.
Westchnąwszy cicho,
upadła na łóżko. Może i jej ojciec faktycznie spiskował z Kościołem i zrobił z
niej przynętę na wampiry, jednak dalej go kochała. Taka pierdółka nie była w
stanie sprawić, by na zawsze go znienawidziła.
Pomyślmy... Jeśli uda mi się przekonać większość domowników, żeby
zamontować tutaj router z Internetem to chyba uda mi się z kimś skontaktować.
Biblioteka z netem jest w sumie rzut beretem od mojej klasy, ale oni przecież
łażą po tych korytarzach. Na pewno mnie zobaczą – nawet jeśli uda mi się przemknąć obok Shuu, który wiecznie śpi, to
jest jeszcze przecież taki Ayato. Cholera wie, co mu strzeli do głowy, gdy
zobaczy, jak dotyka komputera. Chociaż... może się potknie i sobie ten głupi
ryj rozwali?
Ale tak właściwie... ostatnio w ogóle się do mnie nie
odzywał. Dziwne. Wcześniej to gęba mu nawet na chwilę się nie zamykała.
Sprawiłam mu przykrość?
Czasami to serio
zastanawiała się, czy prócz picia krwi, szybkości rakiety i siły Supermana
wampiry cokolwiek różniło od ludzi. To napięcie w Ayato, kiedy jechali
samochodem... wydawało się prawie ludzkie. Nie musiała nawet być jednym z
krwiopijców, by je wyczuć.
Podniosła się z
powrotem do siadu. Nie wiedziała, co poradzić na ciało, które pomimo zmęczenia
dostawało pierdolca ze zmartwienia, zdenerwowania i niezdecydowania.
– Czyżbyś rozmyślała nad tym, czy rzeczywiście
jesteśmy wampirami? – Słysząc za sobą znajomy głos, podskoczyła ze zdziwienia.
Odwróciła się szybko,
plątając się w wypowiedzi:
– L-Laito...! Za-zaskoczyłeś mnie! – Podrapała
się po policzku zakłopotana. Miała nadzieję, że nie mówiła wszystkich swoich
planów na głos. Bo inaczej... przepis na skuteczną ucieczkę właśnie poszedł się
jebać, a ją spotka coś gorszego niż niepowodzenie. Odchrypnęła, usiłując ukryć
zaniepokojenie. – Po prostu... następnym razem mi mów, kiedy pojawiasz się w
moim pokoju. No wiesz, prywatność i te spraw–
Urwała, ponieważ w
całym tym zamieszaniu zapomniała treści pytania. Laito otworzył usta, chcąc coś
powiedzieć, lecz Cantarella w porę położyła palec wskazujący na jego wargi. Na
szczęście migiem przypomniała sobie, o co ją zapytał i pospieszyła z
odpowiedzią:
– Nie do końca. Myślałam nad tym, ile was
dzieli od ludzi. Tyle. – Odparła bez zawahania. To poniekąd prawda, nie musiała
się zdradzać przecież też od razu z zamiarami! – Jak długo tu jesteś? – Wbiła w
niego wzrok, siląc się na spokój.
Najwyraźniej
rudowłosy to kupił, bo zachichotał wesoło. Przez jego twarz nie przemknął nawet
cień podejrzenia. No, przynajmniej ona takowego nie zauważyła.
– Dosyć dłuugo, tak sądzę? ~ – Uśmiechnął się,
ukazując kły. Powinna się przestraszyć czy coś? Była tak przyjebana przez małą
ilość snu, że nie przejęłaby się nawet, gdyby przebiegł przed nią Willy Wonka.
– Bitch-chan, jesteś taka naiwna i urocza. Jesteśmy zupełnie inni niż ludzie. – Pokręcił głową z politowaniem.
– Sam jesteś naiwny! – Odparowała
natychmiastowo, nadymając policzki. – Zresztą, nie możesz mi zabronić mieć własnego
zdania. – Uniosła lewy kącik ust arogancko.
W tym momencie
zobaczyła w szmaragdowych oczach wampira coś na kształt błysku... Chociaż może
to było tylko przewidzenie?
– Aleś ty uparta. Ale w porządku. Lubię takie,
nawet wolę. – Powiedział dziwnym tonem, po czym położył się na brzuchu na jej
łóżku.
Oby tylko niczego nie próbował.
– A jak ci się podoba nasza szkoła? Daje
mnóstwo zabawy, prawda? W końcu jestem tam ja. – Oparł podbródek na dłoni,
patrząc jej prosto w oczy.
– Ja... – Spuściła wzrok. Nie wiedziała, jak
odpowiedzieć. Poczuła się nieswojo. Powinna skłamać czy nie?
Większość uczniów ma na mnie kompletnie wyjebane, no i naraziłam się
królowej szkoły. Poza tym mam jedną przyjaciółkę, której nie będzie przy mnie,
gdy najbardziej tego potrzebuję. A, i dzisiaj test na cheerleaderkę – jak go
nie zdam to zostanę pośmiewiskiem całej zasranej szkoły.
Ale jest zajebiście, serio. A jak u ciebie?
Sytuację uratowało jej
przypadkowe spojrzenie na zegar.
– Aaa, osiemnasta już, muszę się zbierać! – Odgarnęła
kołdrę niedbale, po czym migusiem dopadła do szafy. Wyrzuciła z niej wszystkie
potrzebne rzeczy.
Ręce trochę drżały
jej z przejęcia. Już dzisiaj miała wziąć udział w castingu. I, chociaż
scenariusz publicznego ośmieszenia się przy jej umiejętnościach był bardzo
prawdopodobny, chciała chociaż spróbować swoich sił. Najwyżej cała szkoła ją
znienawidzi, bo nie umie zrobić szpagatu ani gwiazdy – trudno.
Zresztą, czy cheerleaderki muszą być aż tak wygimnastykowane? Chyba
nie... oby.
Zorientowawszy się, że
przez cały czas miała wzrok wbity w materiał mundurka na wieszaku trzymanym w
dłoniach, potrząsnęła głową, by pozbyć się okropnych myśli. Im więcej człowiek
się martwi, tym gorzej kończy. Porównywanie się z innymi nic jej nie da, może
tylko zaszkodzić.
Odwróciła się i
wlepiła spojrzenie swoich jadeitowych oczu prosto w twarz Laito. On... dalej
tkwił na łóżku nieruchomo z tym dziwnym świdrującym wzrokiem wbitym w jej
sylwetkę. Przypominał tygrysa gotowego rzucić się na nią w każdej chwili.
Dziewczynie wręcz przeszły ciarki po plecach.
Creepy gość... tak jak i reszta rodziny. No, przynajmniej mnie nie
głodzą. Ale siebie by mogli!
– Bitch-chan, nie przebierasz się? – Zapytał
cicho, patrząc jej prosto w oczy. – Musisz się pospieszyć albo się spóźnimy.
– Uuch... – Potarła ramię nerwowo, zrywając
kontakt wzrokowy. Cała ta sytuacja zdawała jej się idiotyczna. Nie umiała nawet
spojrzeć mu w oczy, raany.
– Horrraaa... Hayaku ~ – Zamruczał
głosem ociekającym słodyczą.
Westchnęła ciężko,
wciąż spoglądając beznamiętnie w podłogę.
No chyba cię pojebało.
– Nie mogę się przebrać, bo nadal tu stoisz. –
Odparła już odrobinę poirytowana, zakładając ręce na piersi. Na jej twarzy
ukazały się ledwo dostrzegalne wypieki.
– Ach, nie mam nic przeciwko, jeśli o to
chodzi ~ – Odpowiedział śpiewnie.
– Może ty nie, ale ja tak. – Zgrzytnęła zębami
rozgniewana. Powoli kończyła się jej cierpliwość.
Miała deja vu.
Ostatnio też wbił jej bez pytania do pokoju, aczkolwiek wtedy nie był aż tak
natrętny. No i zareagował od razu, gdy poprosiła go o wyjście, nie bawił się w
żadne głupie gierki.
Wkurzyłam go. – Dotarło do niej w pewnym momencie. Kiedy zaczął
mówić tym swoim mhrocznym tonem i lustrować ją niczym swoją ofiarę,
najwyraźniej oznaczało to wkurwienie.
Aj... Mogłam sobie wtedy darować, a nie – ciągnąć dalej rozmowę. –
Mentalnie się spoliczkowała.
– Bitch-chan, jeśli nie przestaniesz być
nieposłuszna to nawet ktoś tak rozsądny jak ja... – Wtrącił delikatnie, a potem
niebezpiecznie obniżył głos. – ... może się zdenerwować.
Wróciła spojrzeniem
do jego twarzy oburzona, a równocześnie zszokowana jego odpowiedzią. Co...?
– No już, ściągnij ubrania. To nie prośba, to
polecenie.
Przez ułamek sekundy
mierzyli się w ciszy wzrokiem.
Mogę spróbować uciec, ale... Mam złe przeczucia co do samej próby, a co
dopiero jej powodzenia. Na pewno by mnie dogonił, a Bóg wie, co ten świr
postanowiłby później ze mną zrobić. Nie mogę ryzykować.
Przełknęła ślinę.
Oblała się soczystym rumieńcem, podczas gdy jej drżące palce zaczęły zajmować
się siedzącymi mocno w dziurach guzikami od pidżamy. Znikąd zalała ją fala
gorąca.
Czemu jest mi tak ciepło? Przecież... Zobaczy mnie w stroju takim jak
na plaży. Nie mam kompleksów ani nic. Więc dlaczego...?
– Tak jest, ale zdejmuj je powoli. Chcę
patrzeć, jak się przebierasz ~ – Dodał swoim zwyczajowym melodyjnym głosem.
Gaah! Już teraz wiem dlaczego – ładny jest. Ale to perwers w chuj,
czemu zawsze tacy muszą mi się z wyglądu podobać?
Borze sosnowy... Pewnie lubi oglądać laski w bieliźnie. Od tego mu
staje. Zbok jeden. Spytam jeszcze raz: CZEMU?! Nie mógł mi się trafić jakiś
miły błękitnooki blondynek?
– Żeby odpierniczać coś takiego... Co w tym takiego fajnego, bo nie
kapuję? – Spytała retorycznie, mocując się z ostatnim guzikiem i usiłując
brzmieć na zupełnie obojętną.
Pewnie zaraz zwali sobie konia... – Jedyne, na czym jej obecnie
zależało to aby tego nie widzieć.
– Ach tak? Więc pozwól mi wytłumaczyć. –
Podszedł do niej akurat, kiedy zrzucała z siebie pidżamę. Wzdrygnęła się,
czując na prawym uchu jego oddech.
Co jest...? – Ku jej zdziwieniu Laito nie zaczął walić konia, jak
przewidywała. Zamiast tego pochylił się, by wyszeptać jej do ucha:
– Upokarzanie innych sprawia mi sporą
przyjemność.
Niezbyt podobało jej
się, że chłopak jest tak blisko niej. Jeszcze ta bielizna... Ktokolwiek by tu
nie wszedł, z pewnością uznałby tę scenę za dwuznaczną.
Mimo to nie śmiała
się poruszyć. Gdyby nie obecność trzeźwego myślenia – i na pewno było to
trzeźwe myślenie, bo pozwalało na przypomnienie sobie dwóch pierwszych sezonów Pamiętników Wampirów, a oglądała je
jakiś rok temu – posądziłaby rudowłosego o hipnozę. Ten zapach świeżo skoszonej
trawy, cytryny i spirytusu otaczający wampira... Ta woń była po prostu
nieziemska.
Musiała prawdopodobnie
tego nie zauważyć przy ich poprzednich spotkaniach, choć to dosyć dziwne. Na
ogół raczej była tą ze spostrzegawczych, skupiających się na jednym
specyficznym szczególe. Tak czy owak musiała przyznać: woda kolońska, której
używał, mogłaby konkurować ze światowo najbardziej pożądanymi perfumami.
– Nn... – Wymamrotała jak w amoku.
Zaczynało kręcić jej
się w głowie. Niedobrze. Te perfumy chyba za mocno na nią działały.
– Proszę, nie zapominaj, że przecież tym, kto
to wszystko zaczął, byłaś ty. –
Szepnął uwodzicielsko. – Zatem... Będę cię kochać od stóp do głów, Bitch-chan ~
Dmuchnąwszy
delikatnie w ucho dziewczyny, przeciągnął po nim językiem. Oczy zaszły jej
mgłą, a nogi stały się jak z waty.
– Laito...!
– Noc się dopiero zaczęła.
Padła prosto na
niego, tracąc kontakt z rzeczywistością.
***
Usiadła naburmuszona
na swoim starym miejscu w aucie. Ani trochę jej się nie uśmiechało jechać do
szkoły z kimś, kto ją właśnie soczyście opierdolił. Jak na wrażliwą osobę
przystało, nienawidziła dostawać reprymend, a dobre rady i zwykłe zwrócenie
uwagi często traktowała jak naskok na siebie. Zwłaszcza gdy było to kompletnie z dupy.
Skrzyżowała ręce pod
piersiami, przywołując wspomnienie, by zrozumieć motywy wampira. Nie musiał być
taki ostry. Może nie należała do najgrzeczniejszych dziewczynek, ale bez
przesady – żeby dostać TAKI opiernicz? I to jeszcze za coś, czego się nie
zrobiło...
Ciemnowłosy poprawił
okulary, lustrując przez połyskujące przejrzystością szkła dwójkę leżącą
naprzeciw niego.
– Jak widzę, właśnie to wyczyniacie zamiast
przyszykować się wreszcie do szkoły? Cóż za absolutny brak manier i
odpowiedzialności. – Pokręcił głową z niesmakiem.
– R-Reiji!
Cantarella podniosła
głowę, ujawniając rumieńce, siląc się, by – choćby niezdarnie – wstać z
przypartego do podłogi zaskoczonego rudzielca. Laito jednak powstrzymał ją od
zejścia, chwytając ją szybko za dłoń i przyciągając ją do siebie.
– Dokąd to, Bitch-chan? – Zapytał z
rozczarowaniem, chociaż na jego twarzy widniał jak zwykle figlarny uśmiech. –
Chcesz zostawić mnie takiego rozochoconego?
Blondynka spojrzała
gniewnie w dół. Zaczęła się szarpać, ale uścisk krwiopijcy ani na chwilę nie
zelżał. Właściwie, jej opór wzbudził w jej napastniku śmiech. A to z kolei
jeszcze bardziej motywowało ją do buntu. Nie lubiła, gdy ktokolwiek się z niej
nabijał.
Ten cwel musi się nieźle bawić... – Pomyślała wściekła.
– T-to nie tak jak myślisz, Reiji! – Wyjąkała,
bezskutecznie walcząc.
Musiała jednak się
zgodzić – fakty z perspektywy osoby trzeciej mówiły co innego. Dziewczyna w
samej koszuli i majtkach siedząca okrakiem na leżącym chłopaku sugerowała
prędzej dzikie seksy w pozycji na jeźdźca niż przypadkowe omdlenie.
Nie żeby wiele o tym wiedziała. Sama taką sytuację
widziała jeden raz – w jakimś losowym pornolu.
To sprawiło, że
zrobiła się jeszcze bardziej czerwona niż przedtem. Żeby o niej myślał jak o
jakiejś porn gwieździe... Nie pukała się przecież z każdym napotkanym facetem,
noo!
– Ani trochę nie interesuje mnie, co właśnie
robiliście. Macie pięć minut, by się przygotować. Kierowca nie będzie na was
czekać. – Prychnął pogardliwie, po czym wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Westchnęła ciężko w
ramach odpowiedzi. Była bezradna wobec siły agresora. Ba, gdyby Laito chciał,
pewnie nawet złamałby jej tę rękę. Skoro mogli posługiwać się ponadprzeciętną
szybkością to logicznym dla niej było, że siłą pewnie też.
Bez sensu. Tak z nim nie wygram.
Nagle wpadł jej do głowy
pewien pomysł. Jeżeli nie da się dołem, to trzeba górą!
– Laito-kuun... Wiesz, mam dzisiaj test. Jako
cheerleaderki będziemy machać pomponami,
podskakiwać w krótkich spodenkach i
tak dalej... – Popatrzyła w dół, trzepocząc niewinnie rzęsami. – Jeśli nie
pójdziemy dzisiaj do szkoły albo się spóźnię to na pewno nikt nie zobaczy nas w
akc–
– Skoro nalegasz ~
Jej wypowiedź
przerwało szybkie zapięcie białej koszuli będącej elementem mundurka. Miała
ochotę się zaśmiać, ale z trudem się powstrzymała. Trochę mierziło ją co prawda
to, że gostek zobaczy ją w takiej, a nie innej sytuacji w tych dziwnych
sportowych szortach (tak na marginesie – jebać zasady niektórych japońskich
szkół dotyczących strojów na wf, te spodenki zawsze są za krótkie!), ale
przynajmniej uwolniła się od niego na... no, na pewno na jakiś czas.
Chociaż była bardzo
zadowolona ze swojego małego zwycięstwa, dalej złościła się na Reijiego, który
chuj-wie-dlaczego zareagował nie dość że pochopnie to jeszcze ostro. W sumie to
miał chyba do tego ogólną tendencję – jakby porównać jego dzisiejszą wredność
do wredności z dnia, gdy po raz pierwszy została użarta, nie byłoby różnicy.
Biedny Shuu, na jego miejscu dawno popełniłaby harakiri.
Skoro mowa o
ugryzieniach: Wybrała Shuu, więc czemu ten dotąd nie upomniał się o swoją działkę
ani nic? Nie żeby narzekała, bycie osuszanym do najprzyjemniejszych odczuć nie
należało. Po prostu zdawało jej się to dziwne.
Nie wspominając o
Ayato, który był od początku okropnie napalony na jej krew, a teraz jakby
przycichł i zdawał się wręcz ją ignorować. A przecież ledwo dwa dni temu złamał
zasady układu, jaki zawarła z wszystkimi braćmi, więc trochę już minęło!
Spojrzała w kierunku
czerwonowłosego. Siedział ze skrzyżowanymi rękami tuż obok niej. Wciąż wydawał
się jej nie zauważać.
Uuch, denerwujesz mnie!
Nie do końca zdawała
sobie sprawę z tego, czemu obojętność wampira tak mocno działa jej na nerwy.
Może to z powodu chęci zemsty, doskwierającej nudy, a może z czystego niedoboru
atencji. Sama doskonale wiedziała, że niezły z niej atencyjny kurwiszon i czasem potrzebuje trochę uwagi. Pytanie
tylko, czy zależało jej tylko na tym...
– Oi... – Rzuciła do niego cicho. Kolejny raz
spotkała się z brakiem satysfakcjonującej odpowiedzi. Chłopak jedynie prychnął
i odwrócił głowę, co jeszcze bardziej skłoniło ją do wkroczenia do akcji. – Czy
ty mnie w ogóle widzisz? Zachowujesz się, jakbym była powietrzem?! No kurr...!
– Spierdalaj. – Warknął wampir. Zgrzytnął
zębami, patrząc jej na chwilę prosto w oczy, po czym znów odwrócił głowę w
przeciwnym kierunku. Jakby nic się nie stało. Jakby wiatr go na chwilę wkurzył
i zniknął. No zero przejęcia.
Uch, patrz na mnie, ty debilu!
Kopnęła go w kostkę, nie
mogąc opanować buzującego w niej gniewu. Ciekawe, czy to też tak sobie zleje!
– Zabiję cię! – Przysunął się do niej
gwałtownie, na co zareagowała natychmiastowym odsunięciem się aż do samego
okna.
Okej. Zły pomysł.
– Tylko spokojnie, kolego, nie każ mi testować
nowych chwytów! – Zagroziła, wykonując najdziwniejsze ruchy w pozycji
półleżącej. Dobra, nie umiała w karate i inne takie, ale hej – oni nie musieli
o tym wiedzieć, prawda?
– Bitch-chan sama się prosi o kłopoty, może by
tak–
– Wystarczy! – Słowa, jakimi przemówił do nich
Reiji, przeciął powietrze tak jak nóż przecina kostkę masła. Dobitnie i
porażająco. Nawet Cantarelli przeszły ciarki po plecach.
Tego tonu
pozazdrościłby mu nawet Donald Trump, skoro w ciągu sekundy sprawił, że piątka
rozbrykanych wampirów z miejsca skupiła uwagę na twarzy jego właściciela.
Poprawka: Piątka rozbrykanych wampirów plus zbuntowana nastolatka.
Choć otwarcie w życiu
by tego nie przyznała. Nie lubiła pokazywać, że ktoś obcy ma nad nią tak dużą
przewagę, nawet gdy wszyscy o tym wiedzieli.
Laito westchnął
zrezygnowany, jednak lekko kpiący uśmieszek ani na chwilę nie zszedł mu przez
ten czas z twarzy.
– Oj Reiji, jak zwykle dramatyzujesz ~ Można
prze–
– Jeżeli dalej zamierzacie się zachowywać w
ten sposób to proszę bardzo – chętnie wyrzucę całą trójkę z samochodu.
Jadeitowooka wybałuszywszy oczy, przełknęła
ukradkiem ślinę. Ani trochę jej się taka propozycja nie podobała. Wbiła wzrok w
szybkę.
Uwaah, hahaha... ale go podsumował. Robi się niemiło. Chyba faktycznie
lepiej się zamknę. – Zaczęła cicho stukać półbutem o podłogę. Nie licząc
odgłosu wydawanego ciągle przez ruszane przez nią obuwie, podróż minęła im w
prawie że grobowej ciszy przerywanej czasami przez miarowe oddechy pogrążonego
we śnie Shuu.
***
– Czemu moja rutyna codzienna musi wyglądać
jak stypa to ja nie wiem... – Oznajmiła załamana Cantarella, decydując się na
zjedzenie obrzydliwie prezentującej się brei... tak na wszelki wypadek, jakby
komuś przyszło do głowy wyssać z niej nieco soków.
– Nie hmartw się, nie jest wcale tak źle! –
Odpowiedziała Tori z ustami pełnymi ryżu, machając ręką niedbale. Przełknąwszy,
wróciła do swojej wypowiedzi. – To prawda że są trochę inni i, hm, onieśmielają
nawet tutaj, ale założę się o... mm, o palec, że tak na serio to są mega w
porządku kolesie!
Zakłady nie są twoją mocną stroną... Miałabyś teraz dziewięć palców.
Ech.
Blondynka jęknęła
przeciągle, wyciągając się na stole. Miała ochotę się tutaj rozłożyć.
Denerwował ją brak możliwości zdradzenia, z kim naprawdę mieszka bez ogromnych negatywnych konsekwencji. Gdyby
powiedziała o rasie swoich współlokatorów, z pewnością zostałaby uznana za
wariatkę i straciłaby jedyną osobę, która chciała z nią rozmawiać. A na to nie
mogła pozwolić.
– A właśnie, dziołcha. Ty idziesz dzisiaj na
ten casting czy jak to tam...?
Cantarella westchnęła
ciężko. Doceniała to, że jej nowa koleżanka próbowała zmienić temat na lżejszy,
jednak dla niej wcale taki nie był. Przynajmniej nie teraz. Czuła się, jakby
zmianą tematu Tori spuściła jej dodatkowy balast na ramiona. Stresowała się. I
to bardzo.
Czując, jak żołądek
robi non-stop fikołki, wbiła wzrok w talerz. Wzięła do ust kolejną porcję ryżu
i z wysiłkiem przełknęła.
– No... tak. Chyba. – Wymamrotała markotnie.
– "Chyba"?
– Długo myślałam nad tym i... na pewno
znajdzie się ktoś lepszy ode mnie. – Powiedziała, ściągając brwi. Nie chciała o
tym rozmawiać. Nie rozumiała, czy Tori faktycznie nie zauważyła jej negatywnego
nastawienia, czy tylko udawała, robiąc dobrą minę do złej gry.
Tak czy owak miała
wrażenie, że sama siebie ogarnia najlepiej. Przecież na niej spoczywało
naprawdę wiele – to od niej zależało, jaką za kilka godzin podejmie decyzję. A
skutki tej decyzji mogą okazać się opłakane. Wiedziała o tym.
Jeśli tam pójdę i się skompromituję, na pewno nikt mi tego nie
zapomni... Póki co mają mnie w dupie, ale zawsze może być przecież gorzej.
Ale gdyby udało mi się przejść ten cały
"casting", może wreszcie wszyscy
przestaliby patrzeć na mnie jak na głupią sierotowatą szczęściarę, która mieszka
u synów politycznej gwiazdki. Pokazałabym im, że coś potrafię, że nie jestem
tylko polegającą na innych szarą myszką.
Ścisnęła spoconymi
palcami widelec w skupieniu.
Nie, nie ma mowy! Ja już...
– Ne? – Do uszu Komori dobiegł silny głos
Tori, która świdrowała ją wzrokiem. – Musi ci być ciężko, ale... Idź tam. Wiem,
co mówię.
Cantarella zamrugała
zdziwiona. Co się...?
Brązowowłosa odłożyła
pałeczki na bok i kontynuowała:
– Daj z siebie wszystko. Pokaż im, na co cię
stać. Wiem, że nie mogę dzisiaj tam z tobą być, ale... Wierzę w ciebie.
Cantarella wbiła
wzrok w rozmówczynię. Zaniemówiła.
Nie spodziewała się
tego po niej. Może nie znała jej zbyt długo, ale raczej nie należała do bardzo
rozmownych i motywujących. Była taka... szorstka i nijaka. Blondynka odnosiła
wręcz czasami wrażenie, że jej nie lubi. Nieraz przychodziło jej na myśl, że
trzyma ją przy sobie z litości – w dniu, w którym się poznały, też miała to
gdzieś z tyłu głowy, choć sama bała się przyznać.
Chociaż... Była dosyć
szczera, czego jasnowłosa nie mogła pominąć. Raczej nie miała motywu, by wziąć
ją podstępem. Nie wyglądała na taką, za dużo w niej uczciwości.
Inne dziewczyny nawet
nie potrafiły jej powiedzieć o swojej zazdrości względem niej. A ona... Prosto
z mostu walnęła, że mieszka ze sławami i stąd całe to nieporozumienie.
Mrugała raz po raz w
osłupieniu, próbując przyswoić nowe informacje.
Tori. Na mnie. Chyba. Zależy.
Program
CantarellaYuiKomori.exe przestał działać.
AAA, to niemożliwe!
Torikenshi
najwyraźniej speszona tym, co właśnie powiedziała, zerwała się z krzesła jak
poparzona. Pospiesznie wpierdoliła zawartość talerza, nagle stając się takim
żarłokiem jak odkurzacz z Teletubisiów, po czym spierdoliła, zostawiając
znajomą w jeszcze większym szoku niż przedtem.
Co tu się dzieje, do jasnej cholery?! Czuję się jak w jakimś
pierdolonym szkolnym anime!
Zachowanie Tori było
trochę dziwne. Co prawda pierwszą myślą, gdy blondynka ją poznała, było:
"Tsundere?", aczkolwiek... przecież w prawdziwym życiu przeczucia
nigdy nie mają jakiegoś wielkiego znaczenia. Poza tym co za bzdury – w realu
nie ma czegoś takiego jak tsundere!
Kurwa, jego i jej pierdolona w dupę mać. Jeżeli ty, najważniejszy w
całym wszechświecie, istniejesz i to twoja sprawka to własnoręcznie dorwę cię,
sprowadzę na Ziemię i wyślę do Big Brothera! "Fajnie" jest być przez
kogoś manipulowanym, ale do pewnego czasu!
Ekchm. A jeżeli to nie twoja sprawka to nic do ciebie nie
mam, taa... Nie, really, bez obrazy. Pokój.
Westchnęła ciężko.
Chyba dalej mało wiedziała o ludziach, nawet jeżeli sama była jednym z nich.
Dokończyła jeść i
wstała. Postanowiła poszukać uciekinierki. Może i Tori była lekko stuknięta,
inna niż reszta, ale czy to powód, żeby stroić fochy przez miesiące?
Nie rozumiała jej.
Jeszcze. Ale z głębi serca pragnęła to zmienić. I choćby drogę miał zagrodzić
jej ogień to wiedziała, że nawet on jej nie powstrzyma.
Znajdę sposób, by cię zrozumieć, Tori. Kiedyś na pewno poznam cię
lepiej. Obiecuję.
***
Znudzone jadowicie
zielone tęczówki przeleciały przelotnie po tablicy ogłoszeń. Pełne
niezadowolenia mlaśnięcie wampira zmieszało się z gwarem panującym na
korytarzu.
Nie wierzę. Przecież ten trening
jest zawsze.
"Trening koszykówki i siatkówki odwołany z powodu
wypożyczenia sali gimnastycznej cheerleaderkom. Za wszelkie utrudnienia
przepraszamy." – Co to ma niby być?!
Żeby jakieś cheerleaderki brały całą salę dla siebie... Jak Ore-sama się z nimi
rozmó–
Znienacka poczuł rękę
na ramieniu, słysząc głos jednego ze swoich braci. Automatycznie zjeżył się na
całym ciele. Nie cierpiał, gdy to robił. Nie żeby się bał, po prostu nie lubił
takich "niespodzianek". Przez cały miks zapachów szkoła nie pozwalała
na szybsze wykrycie zagrożenia, wręcz przeciwnie.
Znaczy, nie "zagrożenia". Tylko jakiegoś pyskatego wampira,
który chciałby się zmierzyć z Ore-samą i w spektakularny sposób zostać
pokonanym. – Poprawił się szybko.
Z lekką odrazą
zrzucił rękę rudzielca, jakby właśnie dotknął śmieci, uśmiechając się
jednocześnie wyjątkowo szyderczo.
– Nie do mnie z takimi czułościami. –
Powiedział, udając jak najbardziej zażenowanego, chociaż w rzeczywistości ani
trochę się tak nie czuł. – No homo.
Widząc, że Laito sam
się w tym momencie zażenował, Ayato wiedział już, że dopiął swego. Może
wreszcie jego młodszy brat nauczy się pytać o pozwolenie, zanim kogoś zmaca. A
już zwłaszcza Ayato-samę.
Rudowłosy wydął usta
w dzióbek, wyglądając na lekko obrażonego.
– Mou, Ayato-kun, nie bądź taki! Bo
wieesz...
W tym momencie objął
go od tyłu jedną ręką wokół ramienia i Ayato doszedł ostatecznie do wniosku, że
jednak płonne nadzieje. Jeżeli ktoś przez setki lat miał wyjątkowo świerzbiące
rączki i nic z tym nie zrobił to potrzeba by tyle samo lat, by ten nawyk
wyplenić.
Chociaż... Może by
tak pozbyć się rąk to i problem zniknie, bo nie będzie czym dotykać? Kusząca
propozycja.
– ... bo wiesz, cheerladerki mają dzisiaj to
swoje spotkanie organizacyjne. – Tłumaczył zadowolony Laito. Pomimo niechętnego
nastawienia starszego wydawał się emanować niesamowitym zapałem, ale Ayato znał
go wiele wieków. Był bardziej niż pewien, że jeśli potraktuje go kolejną porcją
kąśliwych uwag, ten wówczas straci apetyt i sobie najzwyczajniej pójdzie. –
I... zgadnij, kto na nim będzie – Bitch-chan!
– Masz na myśli Chichinashi?
– Jak zwał, tak zwał! W każdym razie ma tam
być, a prócz niej podobno kilka innych rozkosznych dziewcząt jak Kao-chan!
Nawet nie wiem, która to. – Pomyślał Ayato ze znużeniem. Gdyby miał
pamiętać każdą ponętną dziewczynę w tej szkole to by się chyba zabił. – Jakby nie można było nazwać ich od rozmiaru
biustu. Przynajmniej jak coś by się zapomniało to i łatwo by się przypominało.
– Zajebiście. – Odpowiedział z uśmiechem,
wywracając oczami. Już wyraźnie zirytowany odwołaniem zajęć i dłużącymi się
minutami w towarzystwie Laito – który teraz jeszcze prowadził go spacerkiem,
przy okazji obejmując za ramię, jakby byli dopiero co odnalezionymi
przyjaciółmi – nie mógł odmówić sobie sporo większej dawki sarkazmu. – I co z
tego? – Skrzyżował ręce pod piersią ze wzrokiem mówiącym: "Streszczaj się,
a jak nie to W-Y-P-I-E-R-D-A-L-A-J."
Laito stanął już
wyraźnie zniecierpliwiony używanym przez Ayato tonem i tym, że brat wiecznie mu
przerywał.
– Too że będą mieć pewnie trening! – Jęknął
sfrustrowany. – Nie chciałbyś zobaczyć piękności w krótkich spodenkach? Poza
tym... skaczącym dziewojom zawsze doskwiera samotność, nie ma w ich
towarzystwie nikogo, kto by je poratował męskim ramieniem~
Laito mrugnął
porozumiewawczo, ale zobaczywszy, że nie robi to na Ayato najmniejszego
wrażenia, powiedział wreszcie prosto z mostu zrezygnowany:
– Nie powiesz mi chyba że taki pokaz
podskakujących melonów mamy na co
dzień?
Czerwonowłosy przez
chwilę kalkulował wszystkie za i przeciw (a raczej udawał, że to robi, by
potrzymać swojego kompana w niepewności i poczerpać nieco satysfakcji z
dręczenia go), aż w końcu rozłożył ręce i niby od niechcenia westchnął:
"Niech będzie. I tak mam już wolne."
Laito cały w
skowronkach umówił się z nim pod salą, poklepując brata solidnie po plecach (co
oczywiście Ayato się nie spodobało, ale zanim zdążył jakkolwiek zareagować to
tego zboka już nie było).
Jeszcze czterdzieści pięć minut... W sumie mały wypad do miasta nie
zaszkodzi. Nikt nawet nie zauważy, że gdzieś poszedłem. – Westchnął w
myślach, odwracając się w kierunku drzwi. –
Przynajmniej zjem coś dobrego, bo na
Dechę to już liczyć nie można.
***
Podeszła na
słomianych nogach do drzwi sali gimnastycznej. Już z zamkniętego pomieszczenia
dało się słyszeć głośną muzykę.
Jej ręka zatrzymała
się w połowie drogi. Opuściła ją bezwładnie, wbijając spojrzenie w podłogę.
Kompletna beznadzieja... Najpierw Tori mi spiernicza i nie umiem jej
znaleźć, a teraz jeszcze to!
Na dodatek coś działo się
z Pedalskowłosym i miała wrażenie, że to dopiero początek. Tak zwana
"cisza przed burzą" czy jak to się tam nazywa.
No i... wstyd
przyznać, ale gdy była tak bliska rozstrzygnięcia swojej przyszłości – w końcu
według niej zostanie lub niezostanie cheerleaderką nie wiązało się wyłącznie z
machaniem pomponami – to zaczęła
trząść portkami jak każdy randomowy gówniarz przed testem. Obleciał ją
najzwyczajniejszy w życiu strach i ciężko było jej się z nim uporać.
A może by tak rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady? –
Westchnęła w duchu męczenniczo, dotykając wisiorka z krzyżem. Mimo że na co
dzień zwykle chowała go pod warstwami ubrań – panował tu zakaz jakiegokolwiek
obnoszenia się z religiami lub subkulturami, jak na tradycjonalistyczną szkołę
przystało – to ciągle czuła jego obecność. – Mama byłaby ze mnie dumna, że się nie daję...
Podnosząc wzrok,
zauważyła kątem oka jakąś dziewczynę. Była dość niska, nawet jak na Japonkę.
Nie wyróżniała się niczym nadzwyczajnym, więc Komori obstawiała, że raczej nie
przyszła tu jako stażystka ani nikt w tym stylu. Poza tym miała na sobie
mundurek, więc koncertu w tej budzie raczej dawać nie zamierzała.
Początkowo nie
wiedziała, jak się do niej odezwać. Jasne, była bardziej niż pewna że
Cantarella jej nie widziała. Serio, stała za kwiatkiem, najwyraźniej gapiąc się
na nią już przez dłuższy czas.
Ciekawe, czy mnie śledziła... Bo jeżeli tak to trochę marny z niej
stalker. Pewnie nawet nie kapuje, że skampienie się za roślinką nic nie da –
wszystko widać!
Blondynka przestąpiła z
nogi na nogę. Denerwowała się. Na ogół to nie ona zaczynała rozmowę. Nigdy nie
wiedziała, co powiedzieć.
A do tego ten
japoński... Nigdy nie był jej mocną stroną. Powinna użyć jakiegoś zwrotu
grzecznościowego?
A jebać! "Cześć" styknie!
Skierowała do siebie w
myślach krótkie: "Just do it. Inaczej urwę ci ryja." i wzięła głęboki
oddech. Finalnie zawołała wesoło:
– Oha–
Zanim jednak zdążyła
dokończyć, nieznajoma drgnęła i uciekła. Tak, uciekła.
Ja pierdolę... To jest chory kraj. Już dzisiaj druga osoba przede mną
ucieka. – Pomyślała zdezorientowana i zła na wszystko, nadal nie
dowierzając w pełni temu, co się dziś zadziało. Raczej nie naruszyła żadnych
dobrych zwyczajów – przecież ledwo co się odezwała, a ta laska spieprzyła natychmiastowo
jak spłoszona sarna! Więc o co mogło chodzić?
Cantarella
maksymalnie wkurzona pchnęła bezceremonialnie drzwi do sali, chcąc mieć
wreszcie z głowy cały ten dziwny dzień. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że
nie spadnie jej fortepian na głowę ani nic. Choć, patrząc po dzisiejszych
zajściach... nie zdziwiłaby się, gdyby do tego doszło.
– Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Myślisz, że
skoro jesteś liderką to możesz się rządzić?!
Grupka
rozwścieczonych dziewczyn piorunowała wzrokiem nieco niższą od nich uczennicę,
która z powodu niekrytego zaskoczenia nie wiedziała, jak im odpowiedzieć. Nie
miała zielonego pojęcia, że może dojść do czegoś takiego.
Już wiem, czemu od kilku dobrych lat nie funkcjonuje tutaj drużyna
cheerleaderek... Pewnie za każdym razem zgłaszają się osoby, które nie potrafią
przyjąć choćby najmniejszej rady. Ciągle tylko krzyczą i naskakują na innych!
Nie dziwię się, że dyrektor na początku nie zgadzał się
na wznowienie tego klubu – to przecież jakiś jeden wielki żart! – Pomyślała Kaori zniechęcona swoim niedawnym pomysłem.
Zamierzała stworzyć zespół.
Może nawet występowaliby w różnych prefekturach, a nie tylko lokalnie.
Niestety, biorąc pod uwagę obecne kandydatki na cheerleaderki to raczej ciężko.
A może po prostu pisane jej było stworzyć drużynę z kim innym.
– I co?! Nic nie powiesz?!
Westchnąwszy,
przywróciła twarzy swój standardowy promienny uśmiech. Nie mogła tak po prostu
dać się wyprowadzić z równowagi. Zresztą, kto wie, może je po prostu w jakiś
sposób uraziła, może dlatego się tak zachowywały?
– Ano... Proszę, uspokójcie się. – Powiedziała
łagodnie do trójki dziewczyn z minami wyrażającymi gotowość do natychmiastowego
zniszczenia niczemu winnej sali. Postanowiła dać im drugą szansę, choć w głębi
duszy obawiała się, że nie da rady zatrzymać fali zawiści płynącej od swoich
koleżanek. – Może zróbmy to jeszcze raz? Naprawdę świetnie wam szło, tylko–
Jednak zanim zdążyła
dokończyć zdanie, odpowiedziały jej pogardliwe prychnięcia. Dwójka dziewczyn
pod wodzą Rie Nakazawy – przewodniczącej szkoły dwa lata z rzędu – odwróciła
się na pięcie niemal jak jeden człowiek, stukając głośno obcasami, wyszła bez
najmniejszego słowa pożegnania. Pozostawiły za sobą echo zamykających się
drewnianych dwuskrzydłowych drzwi.
Blondynka stała przez
chwilę osłupiała, próbując zorientować się w sytuacji. Jak to wszystko mogło
się tak potoczyć? Przecież...
Poczuła, jak nogi
uginają się pod ciężarem emocji, a resztę ciała ogarnia fala zimna.
Ale to nie był kojący
chłód. Przeszywał jak tysiące ostrych igieł wbijających się pod wpływem
niewielkiego nacisku.
Usiłowała powstrzymać
napływające do oczu łzy, jednak to, co widziała, zaczynało być coraz bardziej
niewyraźne. Miała ochotę rzucić to wszystko i wrócić do poprzedniej szkoły. Tam
nigdy nie czuła się źle.
Chociaż... Nie mogła
już liczyć na tych, którzy do niedawna byli jej bliscy. Nie mogła tam
wrócić. Nie przyjęliby jej. Ta jedna, głupia kłótnia zmieniła wieloletnią
relację między nią a jej przyjaciółmi.
Już nie miała siły.
Na dodatek nie potrafiła pozbyć się przekonania, że gdyby została w swojej
dawnej szkole, nic takiego by się nie stało. Sprzeczki by nie było,
zniszczonych marzeń też...
{Zastanawiam się, czy jeszcze wytrzymam.
Moje serce oplata pnącze z łez.
Mój rozum przyćmiewa bezgraniczny smutek.
Wiedziałam, że złych ludzi spotyka zły los...
Ale czym sobie zasłużyłam, by spadła na mnie tak okropna
kara?
Chwiejąc się, z każdą chwilą tracę kolejną cząstkę
nadziei.
Boże... Jeśli możesz, ześlij mi kogoś, kto mi pomoże.
Albo chociaż wyjaśni. O tyle tylko proszę.
Ześlij kogoś, kto...}
Jej czarne myśli przerwał
odgłos powoli otwierających się drzwi. Nie dało się pomylić tego dźwięku.
Pamiętała, że gdy
pierwszy raz miała tutaj zajęcia, mocno się zdziwiła. Szkoła wydawała się
bardzo zadbana i nowoczesna, miała nawet w pełni wyposażoną klasę do lekcji
gotowania – te wielkie drewniane drzwi kompletnie tutaj nie pasowały!
A jednak coś w nich
sprawiło wtedy, że nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, który rozkwitł na jej
twarzy niczym wiosenny kwiat. Może to była kwestia zrozumienia nieco zabawnego
przywiązania do historii i tradycji? W końcu te drzwi przypominały wrota, toteż
musiały być też dość stare...
Ku swojemu
zaskoczeniu ujrzała, jak przez szparę w drzwiach przeciska się drobna dziewczęca
postać.
A więc jest jednak nadzieja? – Pomyślała radośnie. Prędko otarła
wilgotne policzki wierzchem dłoni tak, by nikt nie zauważył, że płakała.
Zniechęcenie ostatniej osoby, która chciałaby dołączyć do drużyny, nie
wchodziło w grę.
Nie mogąc ustać w
miejscu, od razu podbiegła do nowoprzybyłej. Była całkiem ładną ciemną
blondynką, a do tego miała oczy w kolorze... no właśnie, jakim?
Taki kolor widziałam raz na wystawie. Naszyjnik miał taki klejnot,
hm... o, jadeit!
Swoją drogą to rzadko
spotykała dziewczyny z wyglądu takie jak ona sama. A tu taka niespodzianka –
nie dość że włosy i oczy inne od większości Japonek to jeszcze prawie tego
samego wzrostu co Kaori!
I w dodatku jaka
naturalna – nie miała ani grama makijażu na twarzy! Na pewno się dogadają.
Przyglądając się jej
z bliska, spostrzegła zdezorientowanie i wahanie wypisane na twarzy.
Uśmiechnęła się szerzej. Taka osoba nie może być zła. Nawet te oczy pomimo
lekkiego blasku zdawały się chować duże pokłady niepewności i strachu.
Kaori wzięła ją za
dłonie, trzęsąc się z buzującej w niej wewnętrznej energii. Nie mogła się
doczekać przetestowania umiejętności nowej. Może jednak przyjazd tutaj ni był
taki zły?
– Czeeść! Jak się nazywasz? – Zagadała
zielonooką wesoło, nie czekając na jej pierwszy krok.
_______________________________________________________________________________
Siemka!
To jeszcze nie koniec tego rozdziału, ale uznałam za rozsądne podzielić go na części – tak chyba będzie czytelniej i ogólnie mniej męcząco dla czytelniczych oczu XD
Długo mnie tu nie było: wyjazdy, matura, studia, fandubbing i tak dalej... A aktualnie siedzę w domu jak najgorszy pasożyt społeczny, więc w sumie równie dobrze mogę pisać rozdziały, bo co innego mam do roboty x'DDDD
Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę długą nieobecność ;-; Przypisy i słowniczek uzupełnię pewnie jutro lub pojutrze ze względu na brak Worda – zniknął z laptopa wraz z reinstalką systemu.
I tu dochodzimy do dedykacji i podziękowań. Dedykuję ten rozdział wszystkim tym, którzy mnie wspierali w pisaniu tego fanfiction, choć nie jest ono największych lotów, a także tym, co polegli w trakcie pisania fanficów z DL (tak, nie zapomniałam o Was, dalej czasami wracam na Wasze blogi!) – na zawsze pozostaniecie w moich serduszku, chociaż raczej się już do mnie nie odzywacie;;
Dziękuję niezastąpionej Dolly, dzięki której mogłam opublikować ten rozdział – bez ciebie nigdzie by się dzisiaj nie ukazał, kochana! ;w;
No i co, to chyba na tyle XD Może w październiku wstawię jakiś bonusowy rozdział (spoza kanonu) albo normalny, zobaczy się o/
_______________________________________________________________________________
Siemka!
To jeszcze nie koniec tego rozdziału, ale uznałam za rozsądne podzielić go na części – tak chyba będzie czytelniej i ogólnie mniej męcząco dla czytelniczych oczu XD
Długo mnie tu nie było: wyjazdy, matura, studia, fandubbing i tak dalej... A aktualnie siedzę w domu jak najgorszy pasożyt społeczny, więc w sumie równie dobrze mogę pisać rozdziały, bo co innego mam do roboty x'DDDD
Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę długą nieobecność ;-; Przypisy i słowniczek uzupełnię pewnie jutro lub pojutrze ze względu na brak Worda – zniknął z laptopa wraz z reinstalką systemu.
I tu dochodzimy do dedykacji i podziękowań. Dedykuję ten rozdział wszystkim tym, którzy mnie wspierali w pisaniu tego fanfiction, choć nie jest ono największych lotów, a także tym, co polegli w trakcie pisania fanficów z DL (tak, nie zapomniałam o Was, dalej czasami wracam na Wasze blogi!) – na zawsze pozostaniecie w moich serduszku, chociaż raczej się już do mnie nie odzywacie;;
Dziękuję niezastąpionej Dolly, dzięki której mogłam opublikować ten rozdział – bez ciebie nigdzie by się dzisiaj nie ukazał, kochana! ;w;
No i co, to chyba na tyle XD Może w październiku wstawię jakiś bonusowy rozdział (spoza kanonu) albo normalny, zobaczy się o/
Red Queen