sobota, 27 października 2018

Haunted Dark Bridal: Dark 05 1/2





To nie jest miłość
Ani sympatia.
To tylko pożądanie w najczystszej postaci.
Innymi słowy, to żądza pozbawiona głębszego uczucia,
Bo żadna nierozerwalna więź nie istnieje w tym świecie.
To pożądanie domaga się ciągle swego niczym głodująca bestia,
I, chociaż tego pragnienia nie da się powstrzymać,
Nie ma w nim nawet szczypty czegokolwiek złego czy nienaturalnego.
Ale to nie jest miłość.

Lord Richter


            Dzisiaj jest wielki dzień, musi się udać!
            Kaori zawiązała pod kołnierzem śnieżnobiałej koszuli kokardę o tym samym kolorze. Starannie powpinała wsuwki w niesforną grzywkę, na chwilę cofając ją za linię czoła.

            Rozprowadziła po twarzy krem BB. Nałożyła na usta łagodnie iskrzący się błyszczyk, po rzęsach przejechała tuszem, a na koniec dodała długie i dosyć cienkie kreski na powieki.
            Uśmiechnęła się do siebie, patrząc z rozmarzeniem w lustro. Ciekawiło ją, ile osób spotka i jakie one wszystkie będą. Może spotka kogoś, kto lubi mangi shoujo1 albo lepiej – jakiegoś przystojnego chłopaka? Szkolne kluby stanowiły świetną okazję do poznania kogoś nowego i ćwiczenia porozumiewania się z innymi.
            Pozbyła się wsuwek i przetrzepała włosy, nadając im puszystości. Wpięła w grzywkę kilka spinek dla weselszego wizerunku, po czym wyszła z łazienki, oznajmiając siostrze, że zwolniła już pomieszczenie na dobre.

***

            Kurwa, nie wstaję jeszcze, nie ma mowy.
            Naciągnęła kołdrę po sam czubek głowy, usiłując uwolnić się od gasnących już powoli ostrych promieni słonecznych, lecz na próżno. Światło dawało tak mocno po oczach, że zbudziłoby nawet nieżywego.
            Zawinęła się w swego rodzaju "omlet" z pierzyny. Wyglądała teraz jak ludzkie sushi. Wampiry na pewno by brały, mm!
            Ogólnie to czuła się fatalnie. Bardzo, bardzo, bardzo fatalnie. Powieki zdawały się niemiłosiernie jej ciążyć, a siła w nogach prawdopodobnie zrobiła sobie z jej właścicielki najzwyklejsze jaja – kompletnie ją opuściła i najpewniej wylegiwała się teraz gdzieś na karaibskiej plaży, popijając leniwie mojito.
            Spojrzała w sufit z wycieńczeniem. Z niewiadomych powodów nie umiała wczoraj zasnąć. Serce jej waliło, jakby chciało wyrwać się z piersi i cały dzień pociła się jak świnia idąca na rzeź.
            Usiadła ociężale na skraju łóżka. Wyciągnęła ręce w górę, wydając z siebie ziewnięcie godne geparda i nie przejmując się tym, czy obudzi resztę domostwa. Może była z niej trochę upierdliwa i złośliwa babka, ale zasłużyli na to po pobudce, jaką jej ostatnio zafundowali.
            Swoją drogą... niby tacy z nich cwaniacy, rozwalili mi telefon, mówiąc, że nie ucieknę, a nie przyszło im do głowy, że mogę mieć laptopa, tableta, smartwatcha i... No dobra, może tableta  smartwatcha nie mam, w końcu ze mnie tylko biedny uczniak, ale laptop też może być przydatny! Prócz tego, że brak Internetu mnie przy nim skutecznie załatwił.
            Westchnąwszy cicho, upadła na łóżko. Może i jej ojciec faktycznie spiskował z Kościołem i zrobił z niej przynętę na wampiry, jednak dalej go kochała. Taka pierdółka nie była w stanie sprawić, by na zawsze go znienawidziła.
            Pomyślmy... Jeśli uda mi się przekonać większość domowników, żeby zamontować tutaj router z Internetem to chyba uda mi się z kimś skontaktować. Biblioteka z netem jest w sumie rzut beretem od mojej klasy, ale oni przecież łażą po tych korytarzach. Na pewno mnie zobaczą nawet jeśli uda mi się przemknąć obok Shuu, który wiecznie śpi, to jest jeszcze przecież taki Ayato. Cholera wie, co mu strzeli do głowy, gdy zobaczy, jak dotyka komputera. Chociaż... może się potknie i sobie ten głupi ryj rozwali?
            Ale tak właściwie... ostatnio w ogóle się do mnie nie odzywał. Dziwne. Wcześniej to gęba mu nawet na chwilę się nie zamykała. Sprawiłam mu przykrość?
            Czasami to serio zastanawiała się, czy prócz picia krwi, szybkości rakiety i siły Supermana wampiry cokolwiek różniło od ludzi. To napięcie w Ayato, kiedy jechali samochodem... wydawało się prawie ludzkie. Nie musiała nawet być jednym z krwiopijców, by je wyczuć.
            Podniosła się z powrotem do siadu. Nie wiedziała, co poradzić na ciało, które pomimo zmęczenia dostawało pierdolca ze zmartwienia, zdenerwowania i niezdecydowania.
             – Czyżbyś rozmyślała nad tym, czy rzeczywiście jesteśmy wampirami? – Słysząc za sobą znajomy głos, podskoczyła ze zdziwienia.
            Odwróciła się szybko, plątając się w wypowiedzi:
             – L-Laito...! Za-zaskoczyłeś mnie! – Podrapała się po policzku zakłopotana. Miała nadzieję, że nie mówiła wszystkich swoich planów na głos. Bo inaczej... przepis na skuteczną ucieczkę właśnie poszedł się jebać, a ją spotka coś gorszego niż niepowodzenie. Odchrypnęła, usiłując ukryć zaniepokojenie. – Po prostu... następnym razem mi mów, kiedy pojawiasz się w moim pokoju. No wiesz, prywatność i te spraw–
            Urwała, ponieważ w całym tym zamieszaniu zapomniała treści pytania. Laito otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz Cantarella w porę położyła palec wskazujący na jego wargi. Na szczęście migiem przypomniała sobie, o co ją zapytał i pospieszyła z odpowiedzią:
             – Nie do końca. Myślałam nad tym, ile was dzieli od ludzi. Tyle. – Odparła bez zawahania. To poniekąd prawda, nie musiała się zdradzać przecież też od razu z zamiarami! – Jak długo tu jesteś? – Wbiła w niego wzrok, siląc się na spokój.
            Najwyraźniej rudowłosy to kupił, bo zachichotał wesoło. Przez jego twarz nie przemknął nawet cień podejrzenia. No, przynajmniej ona takowego nie zauważyła.
             – Dosyć dłuugo, tak sądzę? ~ – Uśmiechnął się, ukazując kły. Powinna się przestraszyć czy coś? Była tak przyjebana przez małą ilość snu, że nie przejęłaby się nawet, gdyby przebiegł przed nią Willy Wonka. – Bitch-chan, jesteś taka naiwna i urocza. Jesteśmy zupełnie inni niż ludzie. – Pokręcił głową z politowaniem.
             – Sam jesteś naiwny! – Odparowała natychmiastowo, nadymając policzki. – Zresztą, nie możesz mi zabronić mieć własnego zdania. – Uniosła lewy kącik ust arogancko.
            W tym momencie zobaczyła w szmaragdowych oczach wampira coś na kształt błysku... Chociaż może to było tylko przewidzenie?
             – Aleś ty uparta. Ale w porządku. Lubię takie, nawet wolę. – Powiedział dziwnym tonem, po czym położył się na brzuchu na jej łóżku.
            Oby tylko niczego nie próbował.
             – A jak ci się podoba nasza szkoła? Daje mnóstwo zabawy, prawda? W końcu jestem tam ja. – Oparł podbródek na dłoni, patrząc jej prosto w oczy.
             – Ja... – Spuściła wzrok. Nie wiedziała, jak odpowiedzieć. Poczuła się nieswojo. Powinna skłamać czy nie?
            Większość uczniów ma na mnie kompletnie wyjebane, no i naraziłam się królowej szkoły. Poza tym mam jedną przyjaciółkę, której nie będzie przy mnie, gdy najbardziej tego potrzebuję. A, i dzisiaj test na cheerleaderkę – jak go nie zdam to zostanę pośmiewiskiem całej zasranej szkoły.
            Ale jest zajebiście, serio. A jak u ciebie?
            Sytuację uratowało jej przypadkowe spojrzenie na zegar.
             – Aaa, osiemnasta już, muszę się zbierać! – Odgarnęła kołdrę niedbale, po czym migusiem dopadła do szafy. Wyrzuciła z niej wszystkie potrzebne rzeczy.
            Ręce trochę drżały jej z przejęcia. Już dzisiaj miała wziąć udział w castingu. I, chociaż scenariusz publicznego ośmieszenia się przy jej umiejętnościach był bardzo prawdopodobny, chciała chociaż spróbować swoich sił. Najwyżej cała szkoła ją znienawidzi, bo nie umie zrobić szpagatu ani gwiazdy – trudno.
            Zresztą, czy cheerleaderki muszą być aż tak wygimnastykowane? Chyba nie... oby.
            Zorientowawszy się, że przez cały czas miała wzrok wbity w materiał mundurka na wieszaku trzymanym w dłoniach, potrząsnęła głową, by pozbyć się okropnych myśli. Im więcej człowiek się martwi, tym gorzej kończy. Porównywanie się z innymi nic jej nie da, może tylko zaszkodzić.
            Odwróciła się i wlepiła spojrzenie swoich jadeitowych oczu prosto w twarz Laito. On... dalej tkwił na łóżku nieruchomo z tym dziwnym świdrującym wzrokiem wbitym w jej sylwetkę. Przypominał tygrysa gotowego rzucić się na nią w każdej chwili. Dziewczynie wręcz przeszły ciarki po plecach.
            Creepy gość... tak jak i reszta rodziny. No, przynajmniej mnie nie głodzą. Ale siebie by mogli!
             – Bitch-chan, nie przebierasz się? – Zapytał cicho, patrząc jej prosto w oczy. – Musisz się pospieszyć albo się spóźnimy.
             – Uuch... – Potarła ramię nerwowo, zrywając kontakt wzrokowy. Cała ta sytuacja zdawała jej się idiotyczna. Nie umiała nawet spojrzeć mu w oczy, raany.
             – Horrraaa... Hayaku ~ – Zamruczał głosem ociekającym słodyczą.
            Westchnęła ciężko, wciąż spoglądając beznamiętnie w podłogę.
            No chyba cię pojebało.
             – Nie mogę się przebrać, bo nadal tu stoisz. – Odparła już odrobinę poirytowana, zakładając ręce na piersi. Na jej twarzy ukazały się ledwo dostrzegalne wypieki.
             – Ach, nie mam nic przeciwko, jeśli o to chodzi ~ – Odpowiedział śpiewnie.
             – Może ty nie, ale ja tak. – Zgrzytnęła zębami rozgniewana. Powoli kończyła się jej cierpliwość.
            Miała deja vu. Ostatnio też wbił jej bez pytania do pokoju, aczkolwiek wtedy nie był aż tak natrętny. No i zareagował od razu, gdy poprosiła go o wyjście, nie bawił się w żadne głupie gierki.
            Wkurzyłam go. – Dotarło do niej w pewnym momencie. Kiedy zaczął mówić tym swoim mhrocznym tonem i lustrować ją niczym swoją ofiarę, najwyraźniej oznaczało to wkurwienie.
            Aj... Mogłam sobie wtedy darować, a nie – ciągnąć dalej rozmowę. – Mentalnie się spoliczkowała.
             – Bitch-chan, jeśli nie przestaniesz być nieposłuszna to nawet ktoś tak rozsądny jak ja... – Wtrącił delikatnie, a potem niebezpiecznie obniżył głos. – ... może się zdenerwować.
            Wróciła spojrzeniem do jego twarzy oburzona, a równocześnie zszokowana jego odpowiedzią. Co...?
             – No już, ściągnij ubrania. To nie prośba, to polecenie.
            Przez ułamek sekundy mierzyli się w ciszy wzrokiem.
            Mogę spróbować uciec, ale... Mam złe przeczucia co do samej próby, a co dopiero jej powodzenia. Na pewno by mnie dogonił, a Bóg wie, co ten świr postanowiłby później ze mną zrobić. Nie mogę ryzykować.
            Przełknęła ślinę. Oblała się soczystym rumieńcem, podczas gdy jej drżące palce zaczęły zajmować się siedzącymi mocno w dziurach guzikami od pidżamy. Znikąd zalała ją fala gorąca.
            Czemu jest mi tak ciepło? Przecież... Zobaczy mnie w stroju takim jak na plaży. Nie mam kompleksów ani nic. Więc dlaczego...?
             – Tak jest, ale zdejmuj je powoli. Chcę patrzeć, jak się przebierasz ~ – Dodał swoim zwyczajowym melodyjnym głosem.
            Gaah! Już teraz wiem dlaczego – ładny jest. Ale to perwers w chuj, czemu zawsze tacy muszą mi się z wyglądu podobać?
            Borze sosnowy... Pewnie lubi oglądać laski w bieliźnie. Od tego mu staje. Zbok jeden. Spytam jeszcze raz: CZEMU?! Nie mógł mi się trafić jakiś miły błękitnooki blondynek?
             – Żeby odpierniczać coś takiego... Co w tym takiego fajnego, bo nie kapuję? – Spytała retorycznie, mocując się z ostatnim guzikiem i usiłując brzmieć na zupełnie obojętną.
            Pewnie zaraz zwali sobie konia... – Jedyne, na czym jej obecnie zależało to aby tego nie widzieć.
             – Ach tak? Więc pozwól mi wytłumaczyć. – Podszedł do niej akurat, kiedy zrzucała z siebie pidżamę. Wzdrygnęła się, czując na prawym uchu jego oddech.
            Co jest...? – Ku jej zdziwieniu Laito nie zaczął walić konia, jak przewidywała. Zamiast tego pochylił się, by wyszeptać jej do ucha:
             – Upokarzanie innych sprawia mi sporą przyjemność.
            Niezbyt podobało jej się, że chłopak jest tak blisko niej. Jeszcze ta bielizna... Ktokolwiek by tu nie wszedł, z pewnością uznałby tę scenę za dwuznaczną.
            Mimo to nie śmiała się poruszyć. Gdyby nie obecność trzeźwego myślenia – i na pewno było to trzeźwe myślenie, bo pozwalało na przypomnienie sobie dwóch pierwszych sezonów Pamiętników Wampirów, a oglądała je jakiś rok temu – posądziłaby rudowłosego o hipnozę. Ten zapach świeżo skoszonej trawy, cytryny i spirytusu otaczający wampira... Ta woń była po prostu nieziemska.
            Musiała prawdopodobnie tego nie zauważyć przy ich poprzednich spotkaniach, choć to dosyć dziwne. Na ogół raczej była tą ze spostrzegawczych, skupiających się na jednym specyficznym szczególe. Tak czy owak musiała przyznać: woda kolońska, której używał, mogłaby konkurować ze światowo najbardziej pożądanymi perfumami.
             – Nn... – Wymamrotała jak w amoku.
            Zaczynało kręcić jej się w głowie. Niedobrze. Te perfumy chyba za mocno na nią działały.
             – Proszę, nie zapominaj, że przecież tym, kto to wszystko zaczął, byłaś ty. – Szepnął uwodzicielsko. – Zatem... Będę cię kochać od stóp do głów, Bitch-chan ~
            Dmuchnąwszy delikatnie w ucho dziewczyny, przeciągnął po nim językiem. Oczy zaszły jej mgłą, a nogi stały się jak z waty.
             – Laito...!
             – Noc się dopiero zaczęła.
            Padła prosto na niego, tracąc kontakt z rzeczywistością.

***

            Usiadła naburmuszona na swoim starym miejscu w aucie. Ani trochę jej się nie uśmiechało jechać do szkoły z kimś, kto ją właśnie soczyście opierdolił. Jak na wrażliwą osobę przystało, nienawidziła dostawać reprymend, a dobre rady i zwykłe zwrócenie uwagi często traktowała jak naskok na siebie. Zwłaszcza gdy było to kompletnie z dupy.

            Skrzyżowała ręce pod piersiami, przywołując wspomnienie, by zrozumieć motywy wampira. Nie musiał być taki ostry. Może nie należała do najgrzeczniejszych dziewczynek, ale bez przesady – żeby dostać TAKI opiernicz? I to jeszcze za coś, czego się nie zrobiło...



            Ciemnowłosy poprawił okulary, lustrując przez połyskujące przejrzystością szkła dwójkę leżącą naprzeciw niego.
             – Jak widzę, właśnie to wyczyniacie zamiast przyszykować się wreszcie do szkoły? Cóż za absolutny brak manier i odpowiedzialności. – Pokręcił głową z niesmakiem.
             – R-Reiji!
            Cantarella podniosła głowę, ujawniając rumieńce, siląc się, by – choćby niezdarnie – wstać z przypartego do podłogi zaskoczonego rudzielca. Laito jednak powstrzymał ją od zejścia, chwytając ją szybko za dłoń i przyciągając ją do siebie.
             – Dokąd to, Bitch-chan? – Zapytał z rozczarowaniem, chociaż na jego twarzy widniał jak zwykle figlarny uśmiech. – Chcesz zostawić mnie takiego rozochoconego?
            Blondynka spojrzała gniewnie w dół. Zaczęła się szarpać, ale uścisk krwiopijcy ani na chwilę nie zelżał. Właściwie, jej opór wzbudził w jej napastniku śmiech. A to z kolei jeszcze bardziej motywowało ją do buntu. Nie lubiła, gdy ktokolwiek się z niej nabijał.
            Ten cwel musi się nieźle bawić... – Pomyślała wściekła.
             – T-to nie tak jak myślisz, Reiji! – Wyjąkała, bezskutecznie walcząc.
            Musiała jednak się zgodzić – fakty z perspektywy osoby trzeciej mówiły co innego. Dziewczyna w samej koszuli i majtkach siedząca okrakiem na leżącym chłopaku sugerowała prędzej dzikie seksy w pozycji na jeźdźca niż przypadkowe omdlenie.
            Nie żeby wiele o tym wiedziała. Sama taką sytuację widziała jeden raz – w jakimś losowym pornolu.
            To sprawiło, że zrobiła się jeszcze bardziej czerwona niż przedtem. Żeby o niej myślał jak o jakiejś porn gwieździe... Nie pukała się przecież z każdym napotkanym facetem, noo!
             – Ani trochę nie interesuje mnie, co właśnie robiliście. Macie pięć minut, by się przygotować. Kierowca nie będzie na was czekać. – Prychnął pogardliwie, po czym wyszedł, nie oglądając się za siebie.
            Westchnęła ciężko w ramach odpowiedzi. Była bezradna wobec siły agresora. Ba, gdyby Laito chciał, pewnie nawet złamałby jej tę rękę. Skoro mogli posługiwać się ponadprzeciętną szybkością to logicznym dla niej było, że siłą pewnie też.
            Bez sensu. Tak z nim nie wygram.
            Nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł. Jeżeli nie da się dołem, to trzeba górą!
             – Laito-kuun... Wiesz, mam dzisiaj test. Jako cheerleaderki będziemy machać pomponami, podskakiwać w krótkich spodenkach i tak dalej... – Popatrzyła w dół, trzepocząc niewinnie rzęsami. – Jeśli nie pójdziemy dzisiaj do szkoły albo się spóźnię to na pewno nikt nie zobaczy nas w akc–
             – Skoro nalegasz ~
            Jej wypowiedź przerwało szybkie zapięcie białej koszuli będącej elementem mundurka. Miała ochotę się zaśmiać, ale z trudem się powstrzymała. Trochę mierziło ją co prawda to, że gostek zobaczy ją w takiej, a nie innej sytuacji w tych dziwnych sportowych szortach (tak na marginesie – jebać zasady niektórych japońskich szkół dotyczących strojów na wf, te spodenki zawsze są za krótkie!), ale przynajmniej uwolniła się od niego na... no, na pewno na jakiś czas.



            Chociaż była bardzo zadowolona ze swojego małego zwycięstwa, dalej złościła się na Reijiego, który chuj-wie-dlaczego zareagował nie dość że pochopnie to jeszcze ostro. W sumie to miał chyba do tego ogólną tendencję – jakby porównać jego dzisiejszą wredność do wredności z dnia, gdy po raz pierwszy została użarta, nie byłoby różnicy. Biedny Shuu, na jego miejscu dawno popełniłaby harakiri.
            Skoro mowa o ugryzieniach: Wybrała Shuu, więc czemu ten dotąd nie upomniał się o swoją działkę ani nic? Nie żeby narzekała, bycie osuszanym do najprzyjemniejszych odczuć nie należało. Po prostu zdawało jej się to dziwne.
            Nie wspominając o Ayato, który był od początku okropnie napalony na jej krew, a teraz jakby przycichł i zdawał się wręcz ją ignorować. A przecież ledwo dwa dni temu złamał zasady układu, jaki zawarła z wszystkimi braćmi, więc trochę już minęło!
            Spojrzała w kierunku czerwonowłosego. Siedział ze skrzyżowanymi rękami tuż obok niej. Wciąż wydawał się jej nie zauważać.
            Uuch, denerwujesz mnie!
            Nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, czemu obojętność wampira tak mocno działa jej na nerwy. Może to z powodu chęci zemsty, doskwierającej nudy, a może z czystego niedoboru atencji. Sama doskonale wiedziała, że niezły z niej atencyjny kurwiszon i czasem potrzebuje trochę uwagi. Pytanie tylko, czy zależało jej tylko na tym...
             – Oi... – Rzuciła do niego cicho. Kolejny raz spotkała się z brakiem satysfakcjonującej odpowiedzi. Chłopak jedynie prychnął i odwrócił głowę, co jeszcze bardziej skłoniło ją do wkroczenia do akcji. – Czy ty mnie w ogóle widzisz? Zachowujesz się, jakbym była powietrzem?! No kurr...!
             – Spierdalaj. – Warknął wampir. Zgrzytnął zębami, patrząc jej na chwilę prosto w oczy, po czym znów odwrócił głowę w przeciwnym kierunku. Jakby nic się nie stało. Jakby wiatr go na chwilę wkurzył i zniknął. No zero przejęcia.
            Uch, patrz na mnie, ty debilu!
            Kopnęła go w kostkę, nie mogąc opanować buzującego w niej gniewu. Ciekawe, czy to też tak sobie zleje!
             – Zabiję cię! – Przysunął się do niej gwałtownie, na co zareagowała natychmiastowym odsunięciem się aż do samego okna.
            Okej. Zły pomysł.
             – Tylko spokojnie, kolego, nie każ mi testować nowych chwytów! – Zagroziła, wykonując najdziwniejsze ruchy w pozycji półleżącej. Dobra, nie umiała w karate i inne takie, ale hej – oni nie musieli o tym wiedzieć, prawda?
            Laito ożywił się nieco i klasnął w dłonie:

             – Bitch-chan sama się prosi o kłopoty, może by tak–
             – Wystarczy! – Słowa, jakimi przemówił do nich Reiji, przeciął powietrze tak jak nóż przecina kostkę masła. Dobitnie i porażająco. Nawet Cantarelli przeszły ciarki po plecach.
            Tego tonu pozazdrościłby mu nawet Donald Trump, skoro w ciągu sekundy sprawił, że piątka rozbrykanych wampirów z miejsca skupiła uwagę na twarzy jego właściciela. Poprawka: Piątka rozbrykanych wampirów plus zbuntowana nastolatka.
            Choć otwarcie w życiu by tego nie przyznała. Nie lubiła pokazywać, że ktoś obcy ma nad nią tak dużą przewagę, nawet gdy wszyscy o tym wiedzieli.
            Laito westchnął zrezygnowany, jednak lekko kpiący uśmieszek ani na chwilę nie zszedł mu przez ten czas z twarzy.
             – Oj Reiji, jak zwykle dramatyzujesz ~ Można prze–
             – Jeżeli dalej zamierzacie się zachowywać w ten sposób to proszę bardzo – chętnie wyrzucę całą trójkę z samochodu.
             Jadeitowooka wybałuszywszy oczy, przełknęła ukradkiem ślinę. Ani trochę jej się taka propozycja nie podobała. Wbiła wzrok w szybkę.
            Uwaah, hahaha... ale go podsumował. Robi się niemiło. Chyba faktycznie lepiej się zamknę. – Zaczęła cicho stukać półbutem o podłogę. Nie licząc odgłosu wydawanego ciągle przez ruszane przez nią obuwie, podróż minęła im w prawie że grobowej ciszy przerywanej czasami przez miarowe oddechy pogrążonego we śnie Shuu.

***

             – Czemu moja rutyna codzienna musi wyglądać jak stypa to ja nie wiem... – Oznajmiła załamana Cantarella, decydując się na zjedzenie obrzydliwie prezentującej się brei... tak na wszelki wypadek, jakby komuś przyszło do głowy wyssać z niej nieco soków.
             – Nie hmartw się, nie jest wcale tak źle! – Odpowiedziała Tori z ustami pełnymi ryżu, machając ręką niedbale. Przełknąwszy, wróciła do swojej wypowiedzi. – To prawda że są trochę inni i, hm, onieśmielają nawet tutaj, ale założę się o... mm, o palec, że tak na serio to są mega w porządku kolesie!
            Zakłady nie są twoją mocną stroną... Miałabyś teraz dziewięć palców. Ech.
            Blondynka jęknęła przeciągle, wyciągając się na stole. Miała ochotę się tutaj rozłożyć. Denerwował ją brak możliwości zdradzenia, z kim naprawdę mieszka bez ogromnych negatywnych konsekwencji. Gdyby powiedziała o rasie swoich współlokatorów, z pewnością zostałaby uznana za wariatkę i straciłaby jedyną osobę, która chciała z nią rozmawiać. A na to nie mogła pozwolić.
             – A właśnie, dziołcha. Ty idziesz dzisiaj na ten casting czy jak to tam...?
            Cantarella westchnęła ciężko. Doceniała to, że jej nowa koleżanka próbowała zmienić temat na lżejszy, jednak dla niej wcale taki nie był. Przynajmniej nie teraz. Czuła się, jakby zmianą tematu Tori spuściła jej dodatkowy balast na ramiona. Stresowała się. I to bardzo.
            Czując, jak żołądek robi non-stop fikołki, wbiła wzrok w talerz. Wzięła do ust kolejną porcję ryżu i z wysiłkiem przełknęła.
             – No... tak. Chyba. – Wymamrotała markotnie.
             – "Chyba"?
             – Długo myślałam nad tym i... na pewno znajdzie się ktoś lepszy ode mnie. – Powiedziała, ściągając brwi. Nie chciała o tym rozmawiać. Nie rozumiała, czy Tori faktycznie nie zauważyła jej negatywnego nastawienia, czy tylko udawała, robiąc dobrą minę do złej gry.
            Tak czy owak miała wrażenie, że sama siebie ogarnia najlepiej. Przecież na niej spoczywało naprawdę wiele – to od niej zależało, jaką za kilka godzin podejmie decyzję. A skutki tej decyzji mogą okazać się opłakane. Wiedziała o tym.
            Jeśli tam pójdę i się skompromituję, na pewno nikt mi tego nie zapomni... Póki co mają mnie w dupie, ale zawsze może być przecież gorzej.
            Ale gdyby udało mi się przejść ten cały "casting", może wreszcie wszyscy przestaliby patrzeć na mnie jak na głupią sierotowatą szczęściarę, która mieszka u synów politycznej gwiazdki. Pokazałabym im, że coś potrafię, że nie jestem tylko polegającą na innych szarą myszką.
            Ścisnęła spoconymi palcami widelec w skupieniu.
            Nie, nie ma mowy! Ja już...
             – Ne? – Do uszu Komori dobiegł silny głos Tori, która świdrowała ją wzrokiem. – Musi ci być ciężko, ale... Idź tam. Wiem, co mówię.
            Cantarella zamrugała zdziwiona. Co się...?
            Brązowowłosa odłożyła pałeczki na bok i kontynuowała:
             – Daj z siebie wszystko. Pokaż im, na co cię stać. Wiem, że nie mogę dzisiaj tam z tobą być, ale... Wierzę w ciebie.
            Cantarella wbiła wzrok w rozmówczynię. Zaniemówiła.
            Nie spodziewała się tego po niej. Może nie znała jej zbyt długo, ale raczej nie należała do bardzo rozmownych i motywujących. Była taka... szorstka i nijaka. Blondynka odnosiła wręcz czasami wrażenie, że jej nie lubi. Nieraz przychodziło jej na myśl, że trzyma ją przy sobie z litości – w dniu, w którym się poznały, też miała to gdzieś z tyłu głowy, choć sama bała się przyznać.
            Chociaż... Była dosyć szczera, czego jasnowłosa nie mogła pominąć. Raczej nie miała motywu, by wziąć ją podstępem. Nie wyglądała na taką, za dużo w niej uczciwości.
            Inne dziewczyny nawet nie potrafiły jej powiedzieć o swojej zazdrości względem niej. A ona... Prosto z mostu walnęła, że mieszka ze sławami i stąd całe to nieporozumienie.
            Mrugała raz po raz w osłupieniu, próbując przyswoić nowe informacje.
            Tori. Na mnie. Chyba. Zależy.
            Program CantarellaYuiKomori.exe przestał działać.
            AAA, to niemożliwe!
            Torikenshi najwyraźniej speszona tym, co właśnie powiedziała, zerwała się z krzesła jak poparzona. Pospiesznie wpierdoliła zawartość talerza, nagle stając się takim żarłokiem jak odkurzacz z Teletubisiów, po czym spierdoliła, zostawiając znajomą w jeszcze większym szoku niż przedtem.
            Co tu się dzieje, do jasnej cholery?! Czuję się jak w jakimś pierdolonym szkolnym anime!
            Zachowanie Tori było trochę dziwne. Co prawda pierwszą myślą, gdy blondynka ją poznała, było: "Tsundere?", aczkolwiek... przecież w prawdziwym życiu przeczucia nigdy nie mają jakiegoś wielkiego znaczenia. Poza tym co za bzdury – w realu nie ma czegoś takiego jak tsundere!
            Kurwa, jego i jej pierdolona w dupę mać. Jeżeli ty, najważniejszy w całym wszechświecie, istniejesz i to twoja sprawka to własnoręcznie dorwę cię, sprowadzę na Ziemię i wyślę do Big Brothera! "Fajnie" jest być przez kogoś manipulowanym, ale do pewnego czasu!
            Ekchm. A jeżeli to nie twoja sprawka to nic do ciebie nie mam, taa... Nie, really, bez obrazy. Pokój.
            Westchnęła ciężko. Chyba dalej mało wiedziała o ludziach, nawet jeżeli sama była jednym z nich.
            Dokończyła jeść i wstała. Postanowiła poszukać uciekinierki. Może i Tori była lekko stuknięta, inna niż reszta, ale czy to powód, żeby stroić fochy przez miesiące?
            Nie rozumiała jej. Jeszcze. Ale z głębi serca pragnęła to zmienić. I choćby drogę miał zagrodzić jej ogień to wiedziała, że nawet on jej nie powstrzyma.
            Znajdę sposób, by cię zrozumieć, Tori. Kiedyś na pewno poznam cię lepiej. Obiecuję.

***

            Znudzone jadowicie zielone tęczówki przeleciały przelotnie po tablicy ogłoszeń. Pełne niezadowolenia mlaśnięcie wampira zmieszało się z gwarem panującym na korytarzu.
            Nie wierzę. Przecież ten trening jest zawsze.
            "Trening koszykówki i siatkówki odwołany z powodu wypożyczenia sali gimnastycznej cheerleaderkom. Za wszelkie utrudnienia przepraszamy." – Co to ma niby być?! Żeby jakieś cheerleaderki brały całą salę dla siebie... Jak Ore-sama się z nimi rozmó–
            Znienacka poczuł rękę na ramieniu, słysząc głos jednego ze swoich braci. Automatycznie zjeżył się na całym ciele. Nie cierpiał, gdy to robił. Nie żeby się bał, po prostu nie lubił takich "niespodzianek". Przez cały miks zapachów szkoła nie pozwalała na szybsze wykrycie zagrożenia, wręcz przeciwnie.
            Znaczy, nie "zagrożenia". Tylko jakiegoś pyskatego wampira, który chciałby się zmierzyć z Ore-samą i w spektakularny sposób zostać pokonanym. – Poprawił się szybko.
            Z lekką odrazą zrzucił rękę rudzielca, jakby właśnie dotknął śmieci, uśmiechając się jednocześnie wyjątkowo szyderczo.
             – Nie do mnie z takimi czułościami. – Powiedział, udając jak najbardziej zażenowanego, chociaż w rzeczywistości ani trochę się tak nie czuł. – No homo.
            Widząc, że Laito sam się w tym momencie zażenował, Ayato wiedział już, że dopiął swego. Może wreszcie jego młodszy brat nauczy się pytać o pozwolenie, zanim kogoś zmaca. A już zwłaszcza Ayato-samę.
            Rudowłosy wydął usta w dzióbek, wyglądając na lekko obrażonego.
             – Mou, Ayato-kun, nie bądź taki! Bo wieesz...
            W tym momencie objął go od tyłu jedną ręką wokół ramienia i Ayato doszedł ostatecznie do wniosku, że jednak płonne nadzieje. Jeżeli ktoś przez setki lat miał wyjątkowo świerzbiące rączki i nic z tym nie zrobił to potrzeba by tyle samo lat, by ten nawyk wyplenić.
            Chociaż... Może by tak pozbyć się rąk to i problem zniknie, bo nie będzie czym dotykać? Kusząca propozycja.
             – ... bo wiesz, cheerladerki mają dzisiaj to swoje spotkanie organizacyjne. – Tłumaczył zadowolony Laito. Pomimo niechętnego nastawienia starszego wydawał się emanować niesamowitym zapałem, ale Ayato znał go wiele wieków. Był bardziej niż pewien, że jeśli potraktuje go kolejną porcją kąśliwych uwag, ten wówczas straci apetyt i sobie najzwyczajniej pójdzie. – I... zgadnij, kto na nim będzie – Bitch-chan!
             – Masz na myśli Chichinashi?
             – Jak zwał, tak zwał! W każdym razie ma tam być, a prócz niej podobno kilka innych rozkosznych dziewcząt jak Kao-chan!
            Nawet nie wiem, która to. – Pomyślał Ayato ze znużeniem. Gdyby miał pamiętać każdą ponętną dziewczynę w tej szkole to by się chyba zabił. – Jakby nie można było nazwać ich od rozmiaru biustu. Przynajmniej jak coś by się zapomniało to i łatwo by się przypominało.
             – Zajebiście. – Odpowiedział z uśmiechem, wywracając oczami. Już wyraźnie zirytowany odwołaniem zajęć i dłużącymi się minutami w towarzystwie Laito – który teraz jeszcze prowadził go spacerkiem, przy okazji obejmując za ramię, jakby byli dopiero co odnalezionymi przyjaciółmi – nie mógł odmówić sobie sporo większej dawki sarkazmu. – I co z tego? – Skrzyżował ręce pod piersią ze wzrokiem mówiącym: "Streszczaj się, a jak nie to W-Y-P-I-E-R-D-A-L-A-J."
            Laito stanął już wyraźnie zniecierpliwiony używanym przez Ayato tonem i tym, że brat wiecznie mu przerywał.
             – Too że będą mieć pewnie trening! – Jęknął sfrustrowany. – Nie chciałbyś zobaczyć piękności w krótkich spodenkach? Poza tym... skaczącym dziewojom zawsze doskwiera samotność, nie ma w ich towarzystwie nikogo, kto by je poratował męskim ramieniem~
            Laito mrugnął porozumiewawczo, ale zobaczywszy, że nie robi to na Ayato najmniejszego wrażenia, powiedział wreszcie prosto z mostu zrezygnowany:
             – Nie powiesz mi chyba że taki pokaz podskakujących melonów mamy na co dzień?
            Czerwonowłosy przez chwilę kalkulował wszystkie za i przeciw (a raczej udawał, że to robi, by potrzymać swojego kompana w niepewności i poczerpać nieco satysfakcji z dręczenia go), aż w końcu rozłożył ręce i niby od niechcenia westchnął: "Niech będzie. I tak mam już wolne."
            Laito cały w skowronkach umówił się z nim pod salą, poklepując brata solidnie po plecach (co oczywiście Ayato się nie spodobało, ale zanim zdążył jakkolwiek zareagować to tego zboka już nie było).
            Jeszcze czterdzieści pięć minut... W sumie mały wypad do miasta nie zaszkodzi. Nikt nawet nie zauważy, że gdzieś poszedłem. – Westchnął w myślach, odwracając się w kierunku drzwi. Przynajmniej zjem coś dobrego, bo na Dechę to już liczyć nie można.

***

            Podeszła na słomianych nogach do drzwi sali gimnastycznej. Już z zamkniętego pomieszczenia dało się słyszeć głośną muzykę.
            Jej ręka zatrzymała się w połowie drogi. Opuściła ją bezwładnie, wbijając spojrzenie w podłogę.
            Kompletna beznadzieja... Najpierw Tori mi spiernicza i nie umiem jej znaleźć, a teraz jeszcze to!
            Na dodatek coś działo się z Pedalskowłosym i miała wrażenie, że to dopiero początek. Tak zwana "cisza przed burzą" czy jak to się tam nazywa.
            No i... wstyd przyznać, ale gdy była tak bliska rozstrzygnięcia swojej przyszłości – w końcu według niej zostanie lub niezostanie cheerleaderką nie wiązało się wyłącznie z machaniem pomponami – to zaczęła trząść portkami jak każdy randomowy gówniarz przed testem. Obleciał ją najzwyczajniejszy w życiu strach i ciężko było jej się z nim uporać.
            A może by tak rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady? – Westchnęła w duchu męczenniczo, dotykając wisiorka z krzyżem. Mimo że na co dzień zwykle chowała go pod warstwami ubrań – panował tu zakaz jakiegokolwiek obnoszenia się z religiami lub subkulturami, jak na tradycjonalistyczną szkołę przystało – to ciągle czuła jego obecność. – Mama byłaby ze mnie dumna, że się nie daję...
            Podnosząc wzrok, zauważyła kątem oka jakąś dziewczynę. Była dość niska, nawet jak na Japonkę. Nie wyróżniała się niczym nadzwyczajnym, więc Komori obstawiała, że raczej nie przyszła tu jako stażystka ani nikt w tym stylu. Poza tym miała na sobie mundurek, więc koncertu w tej budzie raczej dawać nie zamierzała.
            Początkowo nie wiedziała, jak się do niej odezwać. Jasne, była bardziej niż pewna że Cantarella jej nie widziała. Serio, stała za kwiatkiem, najwyraźniej gapiąc się na nią już przez dłuższy czas.
            Ciekawe, czy mnie śledziła... Bo jeżeli tak to trochę marny z niej stalker. Pewnie nawet nie kapuje, że skampienie się za roślinką nic nie da – wszystko widać!
            Blondynka przestąpiła z nogi na nogę. Denerwowała się. Na ogół to nie ona zaczynała rozmowę. Nigdy nie wiedziała, co powiedzieć.
            A do tego ten japoński... Nigdy nie był jej mocną stroną. Powinna użyć jakiegoś zwrotu grzecznościowego?
            A jebać! "Cześć" styknie!
            Skierowała do siebie w myślach krótkie: "Just do it. Inaczej urwę ci ryja." i wzięła głęboki oddech. Finalnie zawołała wesoło:
             – Oha–
            Zanim jednak zdążyła dokończyć, nieznajoma drgnęła i uciekła. Tak, uciekła.
            Ja pierdolę... To jest chory kraj. Już dzisiaj druga osoba przede mną ucieka. – Pomyślała zdezorientowana i zła na wszystko, nadal nie dowierzając w pełni temu, co się dziś zadziało. Raczej nie naruszyła żadnych dobrych zwyczajów – przecież ledwo co się odezwała, a ta laska spieprzyła natychmiastowo jak spłoszona sarna! Więc o co mogło chodzić?
            Cantarella maksymalnie wkurzona pchnęła bezceremonialnie drzwi do sali, chcąc mieć wreszcie z głowy cały ten dziwny dzień. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że nie spadnie jej fortepian na głowę ani nic. Choć, patrząc po dzisiejszych zajściach... nie zdziwiłaby się, gdyby do tego doszło.



             – Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Myślisz, że skoro jesteś liderką to możesz się rządzić?!
            Grupka rozwścieczonych dziewczyn piorunowała wzrokiem nieco niższą od nich uczennicę, która z powodu niekrytego zaskoczenia nie wiedziała, jak im odpowiedzieć. Nie miała zielonego pojęcia, że może dojść do czegoś takiego.
            Już wiem, czemu od kilku dobrych lat nie funkcjonuje tutaj drużyna cheerleaderek... Pewnie za każdym razem zgłaszają się osoby, które nie potrafią przyjąć choćby najmniejszej rady. Ciągle tylko krzyczą i naskakują na innych!
            Nie dziwię się, że dyrektor na początku nie zgadzał się na wznowienie tego klubu – to przecież jakiś jeden wielki żart! – Pomyślała Kaori zniechęcona swoim niedawnym pomysłem.
            Zamierzała stworzyć zespół. Może nawet występowaliby w różnych prefekturach, a nie tylko lokalnie. Niestety, biorąc pod uwagę obecne kandydatki na cheerleaderki to raczej ciężko. A może po prostu pisane jej było stworzyć drużynę z kim innym.
             – I co?! Nic nie powiesz?!
            Westchnąwszy, przywróciła twarzy swój standardowy promienny uśmiech. Nie mogła tak po prostu dać się wyprowadzić z równowagi. Zresztą, kto wie, może je po prostu w jakiś sposób uraziła, może dlatego się tak zachowywały?
             – Ano... Proszę, uspokójcie się. – Powiedziała łagodnie do trójki dziewczyn z minami wyrażającymi gotowość do natychmiastowego zniszczenia niczemu winnej sali. Postanowiła dać im drugą szansę, choć w głębi duszy obawiała się, że nie da rady zatrzymać fali zawiści płynącej od swoich koleżanek. – Może zróbmy to jeszcze raz? Naprawdę świetnie wam szło, tylko–
            Jednak zanim zdążyła dokończyć zdanie, odpowiedziały jej pogardliwe prychnięcia. Dwójka dziewczyn pod wodzą Rie Nakazawy – przewodniczącej szkoły dwa lata z rzędu – odwróciła się na pięcie niemal jak jeden człowiek, stukając głośno obcasami, wyszła bez najmniejszego słowa pożegnania. Pozostawiły za sobą echo zamykających się drewnianych dwuskrzydłowych drzwi.
            Blondynka stała przez chwilę osłupiała, próbując zorientować się w sytuacji. Jak to wszystko mogło się tak potoczyć? Przecież...
            Poczuła, jak nogi uginają się pod ciężarem emocji, a resztę ciała ogarnia fala zimna.
            Ale to nie był kojący chłód. Przeszywał jak tysiące ostrych igieł wbijających się pod wpływem niewielkiego nacisku.
            Usiłowała powstrzymać napływające do oczu łzy, jednak to, co widziała, zaczynało być coraz bardziej niewyraźne. Miała ochotę rzucić to wszystko i wrócić do poprzedniej szkoły. Tam nigdy nie czuła się źle.
            Chociaż... Nie mogła już liczyć na tych, którzy do niedawna byli jej bliscy. Nie mogła tam wrócić. Nie przyjęliby jej. Ta jedna, głupia kłótnia zmieniła wieloletnią relację między nią a jej przyjaciółmi.
            Co takiego zrobiłam źle? – Potarła dłonią policzek, zbierając z niego pojedynczą łzę.

            Już nie miała siły. Na dodatek nie potrafiła pozbyć się przekonania, że gdyby została w swojej dawnej szkole, nic takiego by się nie stało. Sprzeczki by nie było, zniszczonych marzeń też...

{Zastanawiam się, czy jeszcze wytrzymam.
Moje serce oplata pnącze z łez.
Mój rozum przyćmiewa bezgraniczny smutek.
Wiedziałam, że złych ludzi spotyka zły los...
Ale czym sobie zasłużyłam, by spadła na mnie tak okropna kara?
Chwiejąc się, z każdą chwilą tracę kolejną cząstkę nadziei.
Boże... Jeśli możesz, ześlij mi kogoś, kto mi pomoże.
Albo chociaż wyjaśni. O tyle tylko proszę.
Ześlij kogoś, kto...}

            Jej czarne myśli przerwał odgłos powoli otwierających się drzwi. Nie dało się pomylić tego dźwięku.
            Pamiętała, że gdy pierwszy raz miała tutaj zajęcia, mocno się zdziwiła. Szkoła wydawała się bardzo zadbana i nowoczesna, miała nawet w pełni wyposażoną klasę do lekcji gotowania – te wielkie drewniane drzwi kompletnie tutaj nie pasowały!
            A jednak coś w nich sprawiło wtedy, że nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, który rozkwitł na jej twarzy niczym wiosenny kwiat. Może to była kwestia zrozumienia nieco zabawnego przywiązania do historii i tradycji? W końcu te drzwi przypominały wrota, toteż musiały być też dość stare...
            Ku swojemu zaskoczeniu ujrzała, jak przez szparę w drzwiach przeciska się drobna dziewczęca postać.
            A więc jest jednak nadzieja? – Pomyślała radośnie. Prędko otarła wilgotne policzki wierzchem dłoni tak, by nikt nie zauważył, że płakała. Zniechęcenie ostatniej osoby, która chciałaby dołączyć do drużyny, nie wchodziło w grę.
            Nie mogąc ustać w miejscu, od razu podbiegła do nowoprzybyłej. Była całkiem ładną ciemną blondynką, a do tego miała oczy w kolorze... no właśnie, jakim?
            Taki kolor widziałam raz na wystawie. Naszyjnik miał taki klejnot, hm... o, jadeit!
            Swoją drogą to rzadko spotykała dziewczyny z wyglądu takie jak ona sama. A tu taka niespodzianka – nie dość że włosy i oczy inne od większości Japonek to jeszcze prawie tego samego wzrostu co Kaori!
            I w dodatku jaka naturalna – nie miała ani grama makijażu na twarzy! Na pewno się dogadają.
            Przyglądając się jej z bliska, spostrzegła zdezorientowanie i wahanie wypisane na twarzy. Uśmiechnęła się szerzej. Taka osoba nie może być zła. Nawet te oczy pomimo lekkiego blasku zdawały się chować duże pokłady niepewności i strachu.
            Kaori wzięła ją za dłonie, trzęsąc się z buzującej w niej wewnętrznej energii. Nie mogła się doczekać przetestowania umiejętności nowej. Może jednak przyjazd tutaj ni był taki zły?
             – Czeeść! Jak się nazywasz? – Zagadała zielonooką wesoło, nie czekając na jej pierwszy krok.

_______________________________________________________________________________

Siemka!

To jeszcze nie koniec tego rozdziału, ale uznałam za rozsądne podzielić go na części – tak chyba będzie czytelniej i ogólnie mniej męcząco dla czytelniczych oczu XD
Długo mnie tu nie było: wyjazdy, matura, studia, fandubbing i tak dalej... A aktualnie siedzę w domu jak najgorszy pasożyt społeczny, więc w sumie równie dobrze mogę pisać rozdziały, bo co innego mam do roboty x'DDDD
Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę długą nieobecność ;-; Przypisy i słowniczek uzupełnię pewnie jutro lub pojutrze ze względu na brak Worda – zniknął z laptopa wraz z reinstalką systemu.

I tu dochodzimy do dedykacji i podziękowań. Dedykuję ten rozdział wszystkim tym, którzy mnie wspierali w pisaniu tego fanfiction, choć nie jest ono największych lotów, a także tym, co polegli w trakcie pisania fanficów z DL (tak, nie zapomniałam o Was, dalej czasami wracam na Wasze blogi!) – na zawsze pozostaniecie w moich serduszku, chociaż raczej się już do mnie nie odzywacie;;
Dziękuję niezastąpionej Dolly, dzięki której mogłam opublikować ten rozdział – bez ciebie nigdzie by się dzisiaj nie ukazał, kochana! ;w;

No i co, to chyba na tyle XD Może w październiku wstawię jakiś bonusowy rozdział (spoza kanonu) albo normalny, zobaczy się o/

 Red Queen